Co sobota, człowiek staje przed wyborem: Netflix i pasta curry czy spodnie z wysokim stanem i noc, której się nie planuje, tylko przeżywa. Jeśli tym razem chcesz to drugie – mamy coś, co nie potrzebuje filtrów. Prawdziwy groove, nie z apki, nie z internetów.
Christopher Li’Nard Jackson. Nowojorski basista, który grał z Prince’em, Lauryn Hill i Steviem Wonderem, teraz gra z nami. W sensie: dla nas, obok nas, przez nas. Ale w środku – tam gdzie tańczysz bez świadomości bioder – gra wszystko.
Muzyczna ekipa Li’Narda to nie jakiś tam zespół – to bardziej stan skupienia. Funk, R&B, rock, impro, szczypta szaleństwa i cały dzban uśmiechu. W jednej chwili stoisz z drinkiem i mówisz „chodźmy do domu po jednym”, a w następnej masz w sobie całą noc, cały Bronx i ten moment, kiedy bas uderza w mostek lepiej niż espresso o 22:40.
Supportuje DJ Wojtek, a za barem – promocje od Jägera, więc spodziewaj się shotów, które robią w głowie Harlem Shake.
To nie jest kolejna impreza. To impreza, o której będziesz wnukom opowiadać, że na niej bywałaś_eś. Dla tych, co wiedzą, że najlepsze rzeczy dzieją się po 21:00 i nie da się ich zapisać w kalendarzu Google.